Przygody ciąg dalszy.
Deszcz pada od kilku dni, w pogodzie zapowiadają że będzie padać dalej, do tego zimno. Wyjechaliśmy spod klubu jak zwykle około 7 rano, dojazd bezproblemowy a na miejscu decydujemy że Tomek Marcinkiewicz musi nas zwieść na dół traktorem, bo nie mamy szans sami wyjechać. Zapakowaliśmy się na łódkę i decydujemy że płyniemy pooglądać ściankę w punkcie nr.1. Na miejscu, jako pierwszy wskakuję do wody i czuję że nie jest dobrze. Normalnie lewą nogę, zalewa mi pomału, a tym razem czuję że woda leje się strumyczkiem w szybkim tempie, powódź! Zanurzam się na metr i czuję że jak jestem w poziomie to woda się nie nalewa. Jest dobrze, dam radę. W oczekiwaniu na chłopaków, pstrykam fotki jakiegoś kamienia, dla zabicia czasu. Gdy tylko się pojawili, kierunek 300 i płyniemy. Po kilku minutach spoglądam w lewo i zauważam wielkiego szczupaka, pokazuje go reszcie i robimy małą sesję foto. Szczupak jest spory, nie widziałem w tym jeziorze jeszcze tak wielkiego. Ale nie po to tutaj jesteśmy, płyniemy dalej, dwadzieścia, trzydzieści, czterdzieści trzy. No dobra stok jest ale po ściance ani śladu, chwilę wymieniamy z Oskarem znaki w lewo, prawo. Przypomniało mi się jedno z wcześniejszych nurkowań, jak płynąc w prawo, oglądaliśmy tylko stok, więc pokazuje w lewo. Maciek zauważył, Oskar potwierdził znakiem. Wiec płyniemy, my w lewo, a Oskar w prawo :D, wszystko trwało bardzo krótko, nawet tego nie zauważyłem że popłynął w drugą stronę. Płyniemy w lewo, trzydzieści sekund i jest, zaczyna się ścianka, ukształtowanie tego miejsca jest o tyle nietypowe że układ ścian jest w kształcie litery U. Wpłynąłem sobie w środek tego U, i kontempluję się widokiem, bo mam po 3 swoich stronach ścianki, ale widzę że Oskar sygnalizuje coś latarką. Podpływam bliżej i widzę że pokazuje mi mały garbik który zsuwa się niżej. Trochę po nim popłynęliśmy w dół ale nie wyglądał nazbyt interesująco. Maciek z Oskarem zostali a ja rozejrzałem się jeszcze niżej czy przypadkiem nie widać czego dalej. No niestety, nic nie było. Oskar wyciąga bojkę, ale patrzę na głębokościomierz i jest 45 metrów. Nie wiem ile ma na szpulce, więc kręcę głową żeby nie strzelał. Wiec zostawił ją w spokoju. Za chwilę mi pokazuje że coś nie halo i żebym go obserwował. Patrzę ale wszystko wygląda normalnie, kontynuujemy wynurzyliśmy a na 34 metrach Oskar strzelił bojkę, przy okazji walcząc trochę ze szpulką :D, dobrze że jest duży, to go ta bojka nie dała rady wyciągnąć :D. Potem wróciłem na chwilę nad U, tylko tym razem nie byłem w środku tylko obserwowaliśmy to z góry, niesamowite. Bardzo podobają mi się takie widoki, gdy jestem w toni i mogę obserwować ściany, które są kilka metrów ode mnie.
Na 21 metrach przepinamy się, kilka minut i jedziemy w górę. Nie wiem od którego metra, ale zauważam że Maciek zaczyna tachać jakiś wielki kamień, no tak, jego rekordowe deco, a ten zabrał za mało balastu. Gdzieś tak około 9 metra czuję że mnie łokcie trochę swędzą, dziwne myślę sobie, zazwyczaj mnie swędzi już po wyjściu z wody (wiecie te uczulenie na merynosy). Na 8 metrach ponownie spotykamy szczupaka, znowu kilka fotek i przepinamy się na tlen. (oprócz Maćka, bo nie miał) Deco jakoś zleciało, ale czekamy na Maćka, nudzę się, ściągam maskę, pokręcę sobie zaworami. Skończyłem i kur…. stawy w rękach bolą. O masz narobiłem sobie. Deco wyszło dużo dłuższe, lewa ręka poniżej łokcia boli, nie przestaje oddychać tlenem. A zapomniałem jeszcze napisać że w trakcie wynurzania zauważyłem że mam zacięty inflator, miałem duże problemy ze spuszczeniem gazu z worka, przycisk był po prostu wciśnięty i nie dawało się go wcisnąć. No więc nie przestaje oddychać tlenem, stage podwieszam pod łódkę a sam zaczynam się rozbierać z twina. Zdejmuję go z pleców, naciskam inflator, a tu wielkie bąblowanie, wszystko co wpuszczam od razu ucieka, bo ten chole… przycisk jest wciśnięty. Po chwili nie daję rady już utrzymać twina, puszczam , spadł na dno. Dobrze że w tym miejscu było płytko :D. Na powierzchni oddychałem jeszcze z pół godziny tlenem, jakoś nie za bardzo mi się chciało jechać do Gdyni, a profilaktyki nigdy za wiele. Gdy dopływaliśmy na miejsce, ręka w zasadzie już nie bolała, w głowie się tylko kołatało że chyba się starzeję.
Następnego dnia Oskar podsumował, najwyraźniej Hańcza czyhała na jakąś ofiarę, czy jakoś tak. Za tym przemawia jeszcze fakt, że gdy już dopłynęliśmy z powrotem to się dowiedzieliśmy że na 2 parkingu był wypadek, i karetka kogoś odwiozła do szpitala.
Dodaj komentarz