Cóż, jedni małpy drażnią, inni taplają się na jedynce, a jeszcze inni wracają z Austrii. Skoro zostałem sam, postanowiłem dokładniej przyjrzeć się miejscu które będę nazywał „trasa nr 1” bo od tego miejsca wszystko się zaczęło, czyli „Hańcza 25” a ostatnie nurkowania pokazały że nie do końca mam to miejsce zapamiętane. Na miejscu razem z Moniką długo się zastanawialiśmy czy zjechać w dół. Astrunia nie ma 4×4, więc powrót z powrotem pod górkę stał pod dużym znakiem zapytania. Dobra, raz się żyje, najwyżej okoliczny traktor poratuje, jak to już raz miało miejsce.
Po wejściu do wody, okazało się że woda ciągle jest fajna, kilka minut po płytkim i pomiędzy graniami pomknąłem w dół na kolorową ściankę, dawno na niej nie byłem, dalej robi wrażenie wystające drzewo z środka ścianki, następnie popłynąłem sprawdzić stan dłubanki na której strzeliłem bojkę. Cisnę dalej i już po dwóch minutach na 21 metrach odnajduję ściankę którą kiedyś nazwałem brązowa. Przepiękne brązowe formacje, których nie widziałem nigdzie indziej na Hańczy. Ścianka nie jest duża, więc płynę dalej i już po 5 minutach odnajduję na 33 metrach kolejną ściankę, a raczej uskok. I tutaj ciągnie się ta formacja już jakieś 15 minut, najpierw wypłycając potem znowu pogłębiając. Piękne miejsce w którym można spotkać bardzo dużo zwalonych drzew. W 50 minucie dopłynąłem do końca uskoku, mając doświadczenie z poprzedniego nurkowania że dalej nic nie będzie, zawróciłem. Szybkie deco i teraz zaczęła się jazda. Plan jest prosty, wyjść na płytką i wydostać GPS z suchego skafandra. Wyjść łatwo, wyjąc garmina łatwo, ale zapiąć zamek w skafandrze mając twina na plecach już nie było łatwo. Jakoś się uporałem, ale nigdy więcej nie zamierzam tego robić. Oczywiście zdjąłem i zalałem sobie całą rękawicę, a przede mną jeszcze około 30 minut w wodzie. Powrót już po powierzchni, wypatrując gdzie jest ta nieszczęsna butelka. Po jakiś 15 minutach wypatrzyłem, dzisiejszy plan zrealizowany :D.
Temperatura wody spadła i obecnie jest 3-3.2 stopnia, widoczność oceniam na 10 metrów.
Tekst i zdjęcia: Sławomir Paniczko