W niedzielę wymyśliłem sobie że dawno nie byłem na ściance kredowej. Pojechałem na miejsce dosyć wcześnie żeby ociec od tych piekielnych upałów. Zadanie postawiłem sobie trochę poważne, bo wchodząc do wody nie wiedziałem czy dam radę tam dopłynąć.
Na początku popłynąłem 27 minut na płytkiej wodzie trzymając się około 4 metrów głębokości, wynurzyłem się i stwierdziłem że jestem w miejscu w którym planowałem zejść niżej. Zanurzyłem się na pierwszą ściankę, ścianka fajna, dosyć krótka ale za to wysoka, popstrykałem trochę fotek i w 45 minucie popłynąłem dalej, po kilku minutach byłem już na kolejnej ściance, no i tutaj niestety się okazało że bateria w gopro mi pada (trzeba było jednak naładować po nocnym) pokręciłem się chwilę, i zauważyłem że ta ścianka jest mniejsza od poprzedniej, czas płynąć dalej. Na ściankę kredową dopłynąłem w 68 minucie (myślałem że mi to więcej zajmie) I to jest to, uwielbiam to miejsce, widoczność rewelacyjna, wiszę daleko od ścianki i kontempluję widoki. Od ostatniej wizyty zauważam nacieki, zupełnie jakby z brzegu wlewało się bardzo dużo brudnej wody, trochę głęboko, nie wiem co to jest. Już miałem wracać, aż tu nagle oglądając grzebień (mała grań), zauważam niżej kolejny kredowy uskok, nie zastanawiając się ani chwili już płynąłem w dół, ciesząc się nowym odkryciem. Nie pamiętam od ilu się ten uskok zaczął (35?), ale skończył się na 47 metrach, a raczej nie skończył tylko zakręcił z powrotem w górę, więc wracałem już innym uskokiem. (kurcze nurkowałem już tu 5 razy a dopiero teraz to zauważyłem. Dobra jest 86 minuta czas wracać, bo do domu daleko, powrót trochę się dłużył, w myślach miałem że trzeba tu wrócić i zrobić film, w 122 minucie mijam znajome drzewo, już wiem że w 150 minucie będę się wynurzał.
Tekst i zdjęcia: Sławomir Paniczko