Jak zwykle spotykamy się o 7 rano pod klubem i pędzimy we dwójkę na nurkowanie w jeziorze Hańcza. Trasa mija bardzo szybko, i dopiero nad jeziorem decydujemy że nurkujemy na trzecim parkingu. Na miejscu przywitał nas powrót zimy, znowu napadało białego puchu, więc było bajecznie ładnie, do tego temperatura w okolicy zera, więc całkiem znośnie.
W ostatnim czasie mieliśmy trochę dodatnich temperatur, lód przy brzegu już stopniał, natomiast trochę dalej, ciągle mamy powyżej 10 cm. Musieliśmy najpierw ubrać się w skafandry żeby wejść na taflę i obejrzeć przerębel. Okazał się nadzwyczajnie duży, ale dlaczego napiszę o tym później. Zanieśliśmy stage, płetwy i przygotowaliśmy stanowisko i bez ociągania się po chwili byliśmy już w wodzie.
Najpierw platforma z lustrem, potem dalej na małą ściankę. Jestem tutaj prawdopodobnie pierwszy raz, ścianka jest mała ale bardzo urokliwa, pełna dziur i co na duży plus jest prawie nie zniszczona przez nurków, najbardziej cieszy mnie ogromny miętus, któremu robię sesję foto. Czas leci nie wiadomo kiedy i zanim się obejrzeliśmy minęło już 40 minut nurkowania, wracamy na platformę, w międzyczasie robię jumpa i sprawdzam widoczność, jest około 12 metrów. Nie tak źle, ale woda jest taka mętnawa, do tego zalegający na lodzie śnieg, skutecznie zabiera światło, więc do zdjęć szerszego planu mam słabe warunki. Płyniemy jeszcze na płytszą wodę, ale zimno mi w ręce więc nie chce mi się już robić zdjęć. Z tego co pamiętam w 76 minucie wynurzamy się w przeręblu.
Rozebrałem się z twina w wodzie, wyszedłem z przerębla, zdjąłem płetwy i zabieram się za wyciągnięcie twina na tafle lodu. Gdy tylko twin znalazł się na powierzchni, lód pode mną się załamał i wpadłem razem z nim do wody. Oskar pośpieszył mi na pomoc, i po chwili on również wylądował w wodzie. Zrobiła się dziura średnicy około 1,5 metra, i co ciekawe nie połączyła się z przeręblem. Generalnie luz, blues i śmiech, bo ciągle mamy na sobie skafandry. Ale gdyby to były osoba w zwykłych ciuchach to nie było by już do śmiechu. Na jeziorze ciągle mamy ponad 10 cm krystalicznego lodu, ale jak widać nie w każdym miejscu. Bo po dokładniejszych oględzinach, okazało się że w tym miejscu było tylko 3 cm.
Maska Tecline, pechowa maska frameless, jakieś fatum mam z tymi maskami, zgubiłem już takie 3 sztuki, ale kupuje kolejne bo jest tania i dobrze pasuje mi do twarzy. No i tym razem los chciał żebym zgubił kolejną, okazało się że nie tylko ja i twin wpadliśmy do wody, maska również. Trzeba było niestety znowu się ubrać i po nią zejść, bo skubana nie umiała pływać. Na szczęście leżała grzecznie 2 metry od opustówki.
Temperatura wody ??? nie pamiętam 2.9 stopnia powiedzmy, w sumie to nie wiem ile w tej wodzie siedziałem, ze dwie godziny. Na powrocie na parkingach nie stwierdziliśmy innych śladów samochodów niż nasze. Nawet Janek nas nie odwiedził.
Przezorność na wagę lodu. Cały czas czegoś nowego doświadczamy i oby nauka nie poszla w las albo pod lód